Prążkowane pończochy ’58

(klatka z filmu na YT)

(klatka z filmu na YT)


No nie, w czterdziestym ósmym nie było mnie na świecie. Ale 10 lat później (a nawet mniej) bawiłam się na gruzach Warszawy. Ta fotografia została zrobiona gdzieś na Nowym Mieście. Ja pamiętam wędrówki po piwnicach Powiśla, na Solcu koło Tamki. Nie wolno nam było tam chodzić, ale gruzy i ruiny były bardzo intrygujące. Jasne, że mogły się zawalić, ale to był właśnie ten dreszczyk emocji.

Dziewczynki z prawej mają beżowe pończochy. Beżowe pończochy w prążki — utrapienie dzieciństwa.

Klamerki podwiązek

Klamerki podwiązek dzisiaj, ale patent sprzed pół wieku

Pończochy trzymały się na podwiązkach z gumowymi klamerkami, które uwielbiały się rozpinać. Nieodpowiednie zapięcie sprawiało, że w słabo naciągniętych pończochach tworzyły się na kolanach tzw. obwarzanki. W przedszkolu i na początku szkoły w pończochach biegały wszystkie dzieciaki – chłopcy i dziewczynki. O rajstopach nie było w ogóle mowy. Rajtuzy były zarezerwowane dla najmłodszych bobasów.
Podwiązki przyszyte były do stanika i dopiero kiedy panna nieco podrosła, gdy ukształtowały się jej biodra, otrzymywała pas z podwiązkami (wcześniej po prostu by się zsuwał).

Tak więc wraz z wiekiem dziecko, które zaczynało chodzenie w rajtuzach, potem dorastało do pończoch przypinanych podwiązkami do stanika, by w końcu dorosnąć do pończoch z podwiązkami na pasie.


Czerwone kokardy zawiązane na włosach. Miałam warkocze do pasa – podobnie jak dziewczynka po lewej…

Właściwie najwięcej było ubrań brązowych, beżowych, popielatych, szarych… Nie lubiłam ich. Ani czerwonego. Czerwonego zresztą nie lubię do dzisiaj. Ale ogólna popielatość była naprawdę okropna. Matka wmawiała mnie i siostrze, że to taki modny beż, że taki pastelowy… Wstrętne beżowe sandały, sznurowane popielate półbuty, do nich beżowe pończochy w prążki.


Jeden jasnozielony płaszczyk kupiony gdzieś okazyjnie wówczas 5-6-letniej dziewczynce — pamiętam do dziś. Pamiętam zachwyt w oczach kuzynki, gdy wystrojona w ów płaszczyk pojechałam z mamą do cioci z wizytą. Hanka miała jakiś zwykły brązowy, zaś ja – – – Matka nazywała ten kolor z dumą seledynowym, ale był to po prostu jasnozielony.

Z Hanką i z Wojtkiem bawiliśmy się, goniąc tramwaje. Wywaliłam się w błotnistą kałużę. Jeszcze dziś słyszę śmiech Hanki. Nie ze mnie. Z tego puszenia się mną w SELEDYNOWYM PŁASZCZYKU, który ubłocony stał się z przodu tak samo szary, jak cały ówczesny świat.

Niby kolorowe, a przecież szaro-bure.

Niby kolorowe, a przecież szaro-bure.

Kolory, a raczej ich brak, to właśnie moje wspomnienia dzieciństwa. W 1960 roku Janusz Nasfeter nakręcił film pt. „Kolorowe pończochy”. Dwie nowele – bardzo przejmujące. Kiedy po paru dziesiątkach lat zobaczyłam je znowu — chyba w TVP Kultura — ze zdumieniem stwierdziłam, że był to w połowie film czarno-biały (Jadźka), a w połowie — szaro-bury (Matylda).
A ja zapamiętałam żywe kolory tych pończoch…


Zapytałam Hopa:
— Jak byłeś mały, to nosiłeś prążkowane pończochy?
— A myślisz, że ja pamiętam? — odpowiedział zdziwiony pytaniem na pytanie. — Nie, nie mam pojęcia, nie pamiętam.

185 x

Dodaj komentarz